piątek, 2 grudnia 2016

Relacja z meczu LOTOS Trefl Gdańsk - GKS Katowice

Są dni, na które czeka się z utęsknieniem. Są mecze, których po prostu nie można odpuścić. 
Uczelnia? Może poczekać. 
Chore gardło, kaszel, gorączka, katar? Dam radę. Nie takie rzeczy się robiło. 


Wtorek był dniem, kiedy to moje ciało zaatakowały wszelkie możliwe "zła". Umierałam na ból gardła i brzucha, byłam zmęczona i... podekscytowana. Podekscytowana kolejnym dniem, który musiał być lepszy! Musiał! 

Kilka minut po 15 wróciłam z uczelni do domu, a już godzinę później siedziałam w autobusie i zmierzałam w kierunku sopockiej hali. Przystawką przed daniem głównym tego dnia był mecz Atomu Trefla Sopot z Developresem SkyRes Rzeszów. 





Bardzo podobają mi się mecze Atomu Trefla. Drużyna została znacznie odmłodzona, większość dziewczyn jest mniej więcej w moim wieku. Ale walczą. Do samego końca. Te kilka spotkań, które miałam okazję zobaczyć w tym sezonie uświadomiło mi (po raz kolejny!), że w siatkówce nie ma czegoś takiego, jak bezpieczna przewaga czy sytuacja, z której nie można wyjść obronną ręką. Zwłaszcza w siatkówce kobiet. Jest walka, młodzieńcza energia i to coś, co sprawia, że z przyjemnością przychodzi się na halę. 

Niestety, w środę nie mogłam zostać do samego końca. W połowie czwartego seta opuściłam halę 100-lecia, by udać się... do Ergo Areny, gdzie LOTOS Trefl Gdańsk podejmował beniaminka ligi - GKS Katowice. Kapitanem katowiczan jest Marco Falaschi, który ostatnie dwa sezony spędził w gdańskim zespole i podbił serca miejscowych kibiców. I tym razem nie byłam wyjątkiem. Nie mogłam się doczekać tego meczu!

A kto to? ;)





Z dedykacja dla Izy. :D



Jak to leciało? 

Nie był to wyrównany mecz. Nie było to spotkanie, na które kibice LOTOSU Trefla mogli patrzeć z przyjemnością. W przeciwieństwie do fanów GKS`u! Katowiczanie grali kapitanie, zwłaszcza w polu zagrywki. 

GKS od początku zaczął z wysokiego C. Już po kilku minutach katowiczanie prowadzili 11:4 i zdobytą przewagę utrzymali do samego końca. W samej końcówce LOTOS Trefl odrobił jeszcze 4 punkty, ale do doprowadzenia do remisu brakowało jeszcze wiele. 







Drugą partię od dwupunktowego prowadzenia rozpoczęli gospodarze, jednak GKS doprowadził do wyrównania i dalej mieliśmy grę punkt za punkt. Był to zdecydowanie najbardziej wyrównany set tego dnia. W samej końcówce (21:22) dwoma świetnymi atakami popisał się Van Walle, a seta nieudaną akcją zakończył Romać. 

Trzecia partia i odrodzenie po 10-cio minutowej przerwie? Nie tym razem. Kilka pierwszy akcji to proste błędy po obu stronach siatki. Szybciej na prostą wyszli gdańszczanie, którzy zbudowali sobie małą, ale jednak przewagę (12:9, 17:15). I wtedy znowu pojawiły się błędy. Odskakiwać zaczęli przyjezdni. Trzy skuteczne bloki w samej końcówce i atak Sobańskiego, który zakończył mecz. 

LOTOS Trefl Gdańsk - GKS Katowice 0:3
(18:25, 22:25, 20:25)
MVP: Serhiy Kapelus 








Z kibicowskiego serducha 

Był to dla mnie dość dziwny i ciężki mecz. Z jednej strony widziałam, że drużynie, której kibicuję idzie... opornie i na pewno nie tego się spodziewałam. Z drugiej strony z przyjemnością patrzałam na beniaminka naszej ligi prowadzonego przez włoskiego rozgrywającego, którego darzę ogromną sympatią. Katowiczanie żyli tym meczem i nakręcali się każdą kolejną akcją. 

Przed meczem zastanawiałam się nad tym, z jakiej strony beniaminek pokaże się w Gdańsku, w dość dużej hali jaką jest Ergo Arena. Ale na drużynie, która niektóre mecze rozgrywa w mekce polskiej siatkówki - katowickim Spodku, chyba trójmiejska hala nie zrobiła większego wrażenia. Każdy z zawodników dał coś od siebie i jako drużyna potrafili sprawić niespodziankę (bo tak zwycięstwo 3:0 nad LOTOSEM chyba trzeba nazwać?) i wygrać mecz. Brawo!










Z kibicowskiego pamiętnika

Po meczu razem z Dominiką oraz Olą i jej ekipą (pozdrowienia dla Was!) czekałyśmy na Marco, który zauważywszy, że kibice czekają na niego po dwóch przeciwnych stronach parkietu, powiedział (piękną polszczyzną!), że najpierw jedna strona, a później druga. My byłyśmy tą drugą. Czekałyśmy.

Po kilku minutach pojawił się i Marco, który spędził z nami kolejnych kilka przemiłych minut. Na prośby, żeby wrócił do Gdańska mówił, że to od trenera zależy, a nie od niego. Że nie jest najlepszym rozgrywającym, bo Masny ma 3 MVP, a on jeszcze żadnej. I że mamy dużo czasu, jeszcze 5 czy 6 godzin (chociaż ochrona uważała inaczej)... Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęć i autografów. Było bardzo, baaaardzo sympatycznie. I trochę smutno. Takie przywitanie "po latach", ze świadomością, że zaraz znowu się pożegnamy. Wiecie o czym mówię? 







#niepotrafięrobićselfie
Środa była długim, ciekawym dniem pełnym siatkarskich emocji. Sprzecznych emocji. Podekscytowanie, bo miałam możliwość uczestniczenia w dwóch meczach jednego dnia. Smutek, bo moja ekipa przegrała. Radość, bo znów mogłam przebywać wśród kibiców siatkówki. Wzruszenie, bo ponowne spotkanie z zawodnikiem, którego bardzo cenię. Zmęczenie, bo organizm miał już dość. 
Ale absolutnie było warto.

Dla takich dni warto żyć. 

Warto walczyć z organizmem, który mówi "nie nie, ty dzisiaj zostajesz w łóżku". 

Warto być kibicem siatkówki. 

Miłego weekendu! :)

6 komentarzy:

  1. Super selfie, super zdjęcia, piękny Paweł (:D), Gruszka na profilowe. xD
    Bajerancka relacja, tylko mi się wynik nie podoba, już mogło być 2:3 chociaż, jak musieli przegrać ;d
    Aa w styczniu GKS gra z LTG w Spodku, wbijaj. :D (na pewno już tęsknisz :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, dzięki :D
      Dla mnie też ten wynik taki mało ciekawy. Następnym razem będzie lepiej! ;)
      Ale to we wtorek chyba wypada... :( (już próbowałam ogarnąć wyjazd, bo faktycznie tęsknię)

      Usuń
  2. Widzę,że środa była bardzo intensywan ( miałam taką jedną sobotę też dwa mecze ).Miło widzieć uśmiechniętego Pana Piotra Gruszkę ( był moim ulubionym siatkarzem dzięki niemu zaczęłam oglądać siatkówkę ).Marco pamięta o swoich kibicach z poprzedniego klubu - to bardzo cieszy muszę kiedyś wybrać się na mecz GKSu i sama się przekonać czy tak jest naprawdę;) Selfie bardzo ładnie wyszły :)
    PS to chyba z przyzwyczajenia wpisuję adres poprzedniego bloga ale z uśmiechem przełączam na tego i czytam kolejne wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedź koniecznie! Zobaczysz, czy przypadkiem nie przesadzam mówiąc o Marco. ;)
      Bardzo się cieszę, że cały czas jesteś ze mną! :)

      Usuń
  3. Bez krypto reklamy na wszelkie przeziębienia polecam w pełni naturalną sproszkowaną dziką różę. Do kupienia w sklepach z Bio żywnością. Ma ogromną ilość witaminy C, a wystarczy łyżeczka dziennie i można zapomnieć o wszelkich przeziębieniach.
    Co do samego spotkania to trzeba przyznać że sama Plus Liga dzięki takim pojedynkom tylko nabiera rumieńców. Katowice pokazali się już w Rzeszowie, a teraz w Gdańsku. Na szczęście w Bełchatowie nie mieli swojego dnia :) ale z pewnością w dalszym ciągu będą taką ekipą trochę z łatką "czarnego konia" który jak już wystartuje w meczu to może być go ciężko złapać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele już "zdrowotnych" rad otrzymałam, ale o dzikiej róży słyszę pierwszy raz. Poczytam i może uda się przetestować, dzięki! ;)

      Fajnie, że nowa ekipa potrafi wejść do Plus Ligi i powalczyć, bez względu na to kto stoi po drugiej stronie. Oby więcej takich drużyn. Dla dobra widowiska. ;)

      Usuń