"Myślę, że my, dorośli, powinniśmy brać przykład z dzieci i nie bać się życia,
iść na całość w przypadku wytyczonych sobie celów."
Cecelia Ahern - Love, Rosie
Rok temu Dzień Dziecka spędziłam z moją przyjaciółką. Najpierw pisałyśmy egzamin u naszego ulubionego profesora, a po powrocie do mieszkania zrobiłyśmy pizzę i serniczek oraz oglądałyśmy Króla Lwa. Fajnie było.
Tegoroczny Dzień Dziecka był zupełnie inny. Spędziłam go z chłopakiem, a nie przyjaciółką. Na meczu Siatkarskiej Ligi Narodów, nie na egzaminie. W Łodzi, a nie w Gdańsku. Jedynym wspólnym elementem była pizza. I to, że też było fajnie.
Spodek. Ergo Arena. Tauron Arena. Łuczniczka. Torwar. Urania. Hale w Toruniu czy Zielonej Górze. Nawet PGE Narodowy odwiedziłam za siatkówką! Tylko ta łódzka Atlas Arena coś mi po drodze nie była. A planowałam ją wielokrotnie. Co sezon klubowy obiecywałam sobie - w tym roku pojadę do Łodzi na mecz Ligi Mistrzów. Ale nie wychodziło.
Bo słaby termin.
Bo sesja.
Bo uczelnia.
Bo słaby termin.
Bo sesja.
Bo uczelnia.
Skoro w sezonie ligowym nie wychodzi, to może by tak odwiedzić Atlas Arenę w sezonie reprezentacyjnym? Pierwszym moim typem był Mecz Gwiazd, który odbędzie się 16 czerwca w Łodzi. Jednak nie znałam wtedy jeszcze terminów wszystkim egzaminów, a to akurat połowa sesji na mojej uczelni iii. No nie. Zrezygnowałam.
Pozostała jeszcze Siatkarska Liga Narodów dnia pierwszego czerwca. Co z tego, że chwilę wcześniej wróciłam z meczu w Katowicach? Co z tego, że okazało się, że był/jest to najgorętszy okres na uczelni? W końcu to Dzień Dziecka! Kiedy sobie zrobić taki prezent, jeśli nie tego dnia? Towarzysz się znalazł, bilety zostały zakupione. Pojechałam.
Na miejscu powitał mnie... upał. A ja taką pogodę uwielbiam tylko wtedy, kiedy nie muszę nic robić i beztrosko mogę sobie leżeć na plaży. Trochę marudząc jakoś to przetrwałam. Chociaż ta jazda tramwajem bez klimatyzacji i z milionem kibiców... No ciężko było.
Atlas Arena
Uwielbiam poznawać nowe hale! Łódzka Atlas Arena zrobiła na mnie... bardzo pozytywne wrażenie. Z jednej strony była sporych rozmiarów, jak hale w Krakowie czy w Gdańsku, ale z drugiej strony było w niej coś takiego... Hmm. Czułam się w niej trochę jak w olsztyńskiej Uranii. Po samym wejściu na halę dało się wyczuć taki specyficzny zapach. Nie zapach "historii", jak w Uranii, ale jednak był to inny zapach, niż w takiej Ergo Arenie czy Tauron Arenie. Poza tym zaskoczyły mnie same wejścia na trybuny, które kryły się za kotarami. I należało uważać na głowę przy wejściu, bo było dość nisko.
Trybuny były bardzo fajnie rozstawione i (chodź tego nie przetestowałam) wydaje mi się, że z każdego miejsca w hali dobrze było widać boisko. Bez problemów można było przemieszczać się z górnych trybun na dolne, co zawsze traktuję jako ogromny plus. Natomiast minusem było to, że trybuny były dość odsunięte od parkietu, a ja osobiście za tym nie przepadam.
Jednak to wszystko to tylko aspekty techniczne. Najważniejszy był fakt, że hala była wypełniona, a atmosfera i zabawa na trybunach świetna!
Atmosfera
Kibice na mieście. Kibice na dworcu. Kibice w hotelu. Kibice w tramwaju.
Biało-czerwona fala ludzi, za którą podążasz na halę, gdy nie znasz drogi.
Długie kolejki przy wejściach na halę.
Biało-czerwone stoiska z koszulkami, szalikami i innymi gadżetami.
Długie oczekiwanie na ten pierwszy gwizdek sędziego.
Biało-czerwone barwy. WSZĘDZIE.
Uwielbiam to.
Wejście na trybuny. Zajęcie miejsc. Iii... i to "coś", co czujesz w całym ciele, bo wiesz, że zaraz będziesz świadkiem nieziemskiego widowiska. Będziesz tą jedną małą cząsteczką spośród tysiący takich cząsteczek. I razem stworzycie COŚ WIELKIEGO.
Nie znacie się. Pochodzicie z różnych środowisk. Macie różne charaktery i historie do opowiedzenia. Ale w tym momencie to się nie liczy. Ważne jest tylko to, że łączy Was jeden cel, jedna pasja. W tym momencie liczą się tylko Ci Panowie na boisko, którzy Was reprezentują. NAS reprezentują.
Nie znacie się. Pochodzicie z różnych środowisk. Macie różne charaktery i historie do opowiedzenia. Ale w tym momencie to się nie liczy. Ważne jest tylko to, że łączy Was jeden cel, jedna pasja. W tym momencie liczą się tylko Ci Panowie na boisko, którzy Was reprezentują. NAS reprezentują.
I tym razem nie zawiodłam się na atmosferze podczas meczu. Dwie zwrotki naszego hymnu. Nieśmiertelne "Polska Biało-Czerwoni". Wypełnione trybuny. Radość. Energia. Zabawa.
Jedynie brakowało mi trochę "Zawsze tam, gdzie Ty" i innych polskich klasyków, które zwykle na meczach siatkówki były puszczane. Poza tym wszystko było idealnie.
Polska - Francja na początek. Spodziewałam się dość zaciętego meczu. Liczyłam na 3:1 dla Biało-Czerwonych, to przecież najlepszy wynik. Z jednej strony spotkanie trwa przynajmniej te dwie godzinki, ale jednak nie traci się tych cennych punktów - rozwiązanie idealne (poza tym wygrałabym zakład...😏). Jednak Polacy tego dnia szybciutko załatwili sprawę.
RAZ. DWA. TRZY. I pierwszy seta za nami.
Niesamowita seria zagrywek Mateusza Bieńka i prowadzimy już 2:0!
TRZY. DWA.... OSTATNI!
Wygrywamy!
Przyjemny dla oka mecz.
Były emocje. Były pościgi. Było zwycięstwo.
Brawo! Widziałam tego dnia fajną drużynę, która cieszy się grą i walczy do końca. Bardzo, bardzo fajny obrazek. Wierzę, że ta energia i walka będą towarzyszyć naszej drużynie przez cały sezon reprezentacyjny. Powodzenia!
Mecz drugi: Chiny - Niemcy. Z jednej strony spodziewałam się szybkiego meczu, z drugiej strony liczyłam na tie-break. W końcu - im dłużej na hali, tym lepiej. Pierwszy set był bardzo ciekawy i rozbudził mój apetyt na pięć partii jeszcze bardziej. Chińczycy wygrali go do 23 iii... I niestety to by było na tyle. Popełniali wiele prostych błędów, co Niemcy skutecznie wykorzystywali i wygrali cały mecz 3:1.
Fot. volleyball.world |
Nie wiem, czy granie meczu najpierw "naszych", a po nim kolejnego to dobry pomysł. Osobiście na drugim meczu byłam już... zmęczona. Cała adrenalina, która towarzyszyła mi podczas spotkania Biało-Czerwonych powoli opuszczała moje ciało i pojedynek reprezentacji Chin i Niemiec oglądałam dość... biernie. Chyba wolałam, jak takie mecze były "przedsmakiem" przed tym "daniem głównym".
Wokół meczu
Wspominałam już o świetnej atmosferze na meczu Biało-Czerwonych, ale przecież i na drugim spotkaniu była świetna zabawa. Zaczęło się tradycyjnie - od naśladowania przez kibiców sędziego głównego. Później było naśladowanie ruchów sędziego drugiego. Każdego z sędziów liniowych. I obu trenerów. Nie da się ukryć, było wesoło. Nie wiem, czy pokazały to kamery Polsatu, ale naprawdę przecudnie to wyglądało!
Bardzo fajnie, że po pierwszym meczu można było opuścić halę i później wrócić na tym samym bilecie na kolejne spotkanie. Widziałam, że wielu kibiców skorzystało z tej opcji i wygrzewało się na słoneczku przed halą. Mega fajny obrazek. Nawet bym dołączyła, gdyby nie... no gdyby nie ten upał. I gdyby nie człowiek, któremu zachciało się szukać jakiegoś sklepu w pobliżu. Swoją drogą szkoda, że żadnego nie było. Żadnego miejsca z zimną wodą. Albo chociaż z McFlurry. (Ale doszliśmy tylko do końca ogrodzenia, więc nie daję głowy, że faktycznie nie było tam nic🙈)
Kolejnym ciekawym pomysłem (choć moim zdaniem wymagającym jeszcze dopracowania) było zorganizowanie miejsca, gdzie po meczu dwóch naszych reprezentantów rozdawało autografy i zdjęcia. Pomysł bardzo fajny, jednak tłum ludzi, który się tam zgromadził z tej okazji... No szaleństwo! Może jednak lepiej byłoby zostać na hali i tam pozować do zdjęć? Nie wiem. Mnie osobiście ten tłum przeraził. A jakie jest Wasze zdanie? Może byliście na meczu Siatkarskiej Ligi Narodów, gdzie zostało takie coś zorganizowane i pozytywnie to oceniacie?
Jak dziecko
Jak dziecko, lubię poznawać i doświadczać nowych rzeczy. Poznawać nowe miejsca. I cieszyć się z małych rzeczy.
A ucieszył mnie ten wyjazd bardzo.
Ucieszyło mnie kolejne spełnione marzenie z moje Bucket List, jakim było odwiedzenie Atlas Areny przy okazji meczu naszej reprezentacji.
Ucieszyło mnie spotkanie z naszą reprezentacją.
Ucieszyła mnie świetna gra i wygrana Biało-Czerwonych.
Ucieszyła mnie wypełniona hala i kibice w narodowych barwach, którzy opanowali całe miasto.
Ale najwięcej radości sprawili mi moi ludzie, Ci mniej i bardziej mi znani, z którymi miałam okazję spędzić chwilę krótszą czy dłuższą.
Niespodziewane spotkanie z Natalią i Kasią - pozdrawiam! Miło było Was znowu zobaczyć i zamienić kilka słów.
Bardzo ucieszyłam się (i zawstydziłam), gdy podeszła do mnie Julka (jejuuuś, mam nadzieję, że dobrze usłyszałam imię, jak nie to mnie popraw/zabij🙉), która rozpoznała mnie z bloga i powiedziała kilka przemiłych słów😊. Raz jeszcze dziękuję! Możesz podesłać mi to nasze zdjęcie, jeśli wyszło?
I w końcu Pan Chłopak. Nie wiem, czy ostatecznie postawiłabym na swoim i pojechała na ten mecz, gdyby nie on. A gdybym pojechała sama, to na pewno byłaby burza i już bym z tej Łodzi nie wróciła. Dziękuję za cały wyjazd! ❤
Łódź. Atlas Arena. Siatkarska Liga Narodów. Mecz. Biało-Czerwoni. Wygrana. Emocje. Radość. Ludzie. PASJA.
I TYLKO 24 GODZINY.
Lubię to.
Skoro już łódzką Atlas Arenę odwiedziłaś to teraz czas odwiedzić Bełchatowską Energie <3
OdpowiedzUsuńOj zgodzę się naśladowanie sędziów a szczególnie trenerów było zabawne( mimo że pierwszego dnia nie zostałam na 2 meczu) to w drugim dniu to przeżyłam ( i myślę ze trenet Tillie wygrał wtedy wszystko :P heh )
Ps. Widziałam cię :P nawet cześć mówiłam ale chyba nie słyszłaś :D
Taaak! Bełchatowska Energia to właśnie mój następny cel :D
UsuńOj taaaak, wygrał zdecydowanie! Widziałam filmik i XD
Niestety nie słyszałam/nie widziałam Cię :( A rozglądałam się nawet w pewnym momencie, miałam nadzieję że uda się zobaczyć. Może w tym Bełchatowie się uda! Obiecuję poprawę i większą spostrzegawczość, haha :D
Relaja jak zwykle super :). Mi również łódzka Atlas Arena przypadła do gustu i mimo, że byłam tam pierwszy raz, to szybko można było się odnaleźć. Imię dobrze usłyszałaś, a zdjecie juz wysylam. :D
OdpowiedzUsuńOoo, czyli razem zaliczyłyśmy tam debiut, haha :D Super, że hala się spodobała! I faktycznie, jest dość intuicyjna i taka hmmm... przyjazna.
UsuńRaz jeszcze dziękuję! ;)
Myślałam, że już skomentowałam Ci tego posta, a tu nieee, co za wtopa :D
OdpowiedzUsuńJa też myślę, że lipa z meczem Polaków jako 1... Może w jeden dzień spoczko, ale wszystkie, a szczególnie piątek, to trochę słabo.
Co do sesji autografowej, to też sobie darowałam, ale albo to szybko szło, bo po jednym okrążeniu Tauron już ich nie było, albo się tak szybko zwinęli "nie obsługując" całego tłumu :V
Ładna foteczka(ki) :P
Cóż za niedopatrzenie! :D
UsuńDokładnie, bo jednak w piątek ludzie pracują / są w szkołach czy na uczelniach i tak średnio pasowały te godziny i to, że Polacy grali jako pierwsi. Chyba warto, by organizatorzy raz jeszcze to przemyśleli
Dzięki!